Nigdy nie byłam bezdomna, ale gdzieś w środku trochę wiem jak to jest. Dlatego zawsze gdy spotykam bezdomnego widzę w nim człowieka, który z takich lub innych przyczyn znalazł się poza marginesem społeczeństwa, poza systemem.
Ale im więcej rozmawiam z takimi ludźmi czy obserwuję jak się zachowują wobec siebie nawzajem, to zadziwia mnie często jak są wrażliwi na inne osoby, które potrzebują pomocy. I to jest dla mnie niesamowite, że obojętność otacza nas zewsząd, a u nich widzę autentyczną troskę, zainteresowanie i chęć podzielenia się nawet czymś małym. Takie ludzkie odruchy.
Większość ludzi, szczególnie w dużych miastach jak Warszawa, zamyka swoje serca na drugiego człowieka i nawet nie patrzy w stronę bezdomnych, bo może będą coś chcieli. I często tłumaczymy sobie, że to naciągacze, albo nieroby, albo że przecież są specjalne ośrodki społeczne opłacane z podatków. W Warszawie jest jeszcze często taka odraza, że to menele, że są brudni i śmierdzą. Lepiej uciec. Unikać kontaktu. Albo nakrzyczeć, że sami są sobie winni.
Ale nie wszyscy bezdomni tacy są. Niektórzy są bardzo wartościowymi ludźmi. Nie zawsze też potrzebują pieniędzy. Czasami już chwila rozmowy czy uśmiech będzie dla nich czymś bezcennym. I oni też potrafią być bardzo wdzięczni.
Kiedyś mieszkałam w Krakowie i zobaczyłam, że tam bezdomni są inaczej traktowani, i sami też stali się inni, często bardziej otwarci na kontakt, ekscentryczni, przyjaźni. Są częścią krakowskich plant i Starówki. I miałam okazję przygotowywać dla nich Wigilię tam. I było to kilka godzin których nie zapomnę do końca życia. Piękne doświadczenie. Dużo miłości…