Tak przyjrzałam się moim strefom komfortu i tym wszystkim miejscom, w których czuję się bezpiecznie, dobrze, pewnie. I jest przyjemnie być w tym co znajome, spotykać się z ludźmi, którzy myślą podobnie, mają podobne zainteresowania i wyznają zbliżone wartości.
Tylko że trochę usypiam i nie poszerzają się moje granice, bo wydaje mi się, że wszystko już wiem i nie konfrontuję tej wiedzy z innym punktem widzenia. Nie wychodząc poza to co przyjemne i oswojone i łatwe dla mnie, nie pozwalam aby przyszło do mojego życia coś zupełnie nowego.
I dopiero wchodząc w to co nieznane, czasami niewygodne, trudne, dopiero wtedy pozwalam aby weszła w moje życie nowa jakość. Bo każde doświadczenie spoza strefy komfortu ubogaca nas i otwiera nowe możliwości. I rozwija.
Oczywiście wiąże się to z tym, że ocieram się o moje największe blokady. Jak strażnicy progu wychodzą moje lęki i wszystko to co chciałoby zatrzymać mnie przy starym. Lęki, że nie dam rady, że jestem za słaba, że się nie nadaję do tego, że coś mi się stanie, że poniosę porażkę, albo że właśnie odniosę sukces, ale stanę się kimś kim nigdy nie chciałabym być, itd…
Ale jeśli nie ulegnę lękom, jeśli wytrwam, nie poddam się zwątpieniu i tym wszystkim sabotującym wewnętrznym głosom, to przechodzę przez ten próg. I to co wydawało się takie przerażające po tamtej stronie, z tego nowego miejsca nagle okazuje się łatwe i proste. I horyzont przesunął się dalej. Poszerzyło się moje spojrzenie…