Czasami jeszcze wraca do mnie temat normalności (szczególnie wtedy gdy moja mama życzy mi aby wreszcie wszystko mi się poukładało w życiu i abym żyła tak jak wszyscy). Tylko że ja nie chciałabym być w taki sposób „normalna”. „Normalni” ludzie najczęściej pozostają przy tym co społecznie akceptowane, uciekają od tego co trudne i stwarzają pozory, że wszystko jest idealne w ich życiu. Nie przyznają się do porażek, nie zaglądają głębiej w siebie, nie szukają przyczyn, żyją przyjemnościami i najczęściej tak powierzchownie.
A ja myślę, że gdyby nie te wszystkie trudne zdarzenia jakie miałam w swoim życiu, to nie byłabym w tym miejscu w którym jestem teraz. Gdyby nie one, nie rozumiałabym ludzi, którzy doświadczyli odrzucenia, bólu, straty, samotności, bezradności, panicznych lęków czy chwil depresji. W tych wszystkich słabościach, niedoskonałościach i niedopasowaniu do społeczeństwa była głębia i siła do odkrycia. Te wszystkie niechciane, nielubiane i odrzucane części mnie samej dopominały się mojej uwagi i czekały na zintegrowanie i moją miłość.
I moja praca wewnętrzna włożona w to aby to ziarno wyrosło, aby jak najwięcej zrozumieć i wydobyć sens z tych zdarzeń i emocji – to wszystko spowodowało, że mogę teraz czerpać z owoców tego wszystkiego co się wydarzyło w moim życiu. A to jest bardzo cenne i bardzo mnie otwiera na innych ludzi. I daje mi siłę i mądrość wojownika, bo nie boję się już swoich emocji ani tego co może mi się jeszcze przydarzyć. Bo nic nie dzieje się przypadkiem, we wszystkim co nas spotyka jest ukryty sens i mądrość. Warto ich poszukać…